Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale pan przecie może dostać, nazarabiać, zdobyć?
— Ile?
— A czy ja tam wiem? Dużo! Jaknajwięcej! Papuś ma tysiące, tysiące długów. Zresztą dla nas, dla mnie i dla pana... — Śmiała się do rozpuku, mówiąc ostatnie wyrazy. Nienaski patrzał na nią przez mgłę, przez zasłonę całego życia, życia swego i wszystkich ludzi. Cóż jej miał powiedzieć?
— Więc teraz jedno! Nie połączy się pani z nikim?
— Z nikim? — Zamyśliła się. — To pan chce być mój najzupełniejszy narzeczony.
— Tak.
— A jak mi się na świecie trafi jaka bardzo dobra partya, jaki świetny los, jaka karyera? To co?
Ryszard spojrzał na nią i odwrócił się, żeby iść. Zatrzymała go za ramię. Uśmiechnęła się z serca.
— O, jak to zaraz zblednie, zesmutnieje... Co pan jest za jakiś taki nieużyty, niewyrozumiały! Zupełny skąpiec, Litwin, sknera! To pan mię naprawdę tak lubi?
Zaczerwieniła się wszystka. Zdawało się, że krew wytryśnie z jej nabrzmiałych warg, ze sponsowiałych policzków. Oczy jej stały się dobre i wierne. Jakże bez opamiętania utonął w nich spojrzeniem! To nareszcie ona! Jej serce bije! Stała wyżej na marmurowym stopniu. Gdy ją łagodnie pociągnął, schyliła się w omdleniu i nie broniła niezliczonych pocałowań swych ust płonących, jak żywy ogień. Od ust, jak od węgla rozdmuchanego, zapalać się zdawało całe jej ciało i zamieniać w buzujący stos płomieni. Chwiała się wszystka, gięła i mieniła. Żywe jej oczy przeistoczyły się w ślepy dym. Słowa się stały niewyraźne, z mętnych i mglistych sylab złożone.
W pewnej chwili ocknęła się z tego zachwytu, wyrwała z jego ramion i bez pożegnania, ociężale odeszła w górę.



W kilka dni później przybyła pani Żwirska i nastąpiły przygotowania do wyjazdu. Nie stanowiło żadnej trudności dla tak