Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Granowska nie dopytywała się, w kim jest zakochany. Zacichła. Stała się potulną, — i, niepojęta rzecz, w ciągu paru chwil jeszcze bardziej wyładniała. Nienaski spojrzał w ulicę i zobaczył, że cel podróży jest już niedaleki. To go natchnęło niepojętem męstwem. Odszukał w ciemności rękę panny Xenii i ujął ją w swe dłonie. Nie broniła wcale, gdy okrywał tę rękę gorącemi, namiętnymi pocałunkami. Szczęście zasłoniło mu oczy i pozwoliło zapomnieć o świecie. Przyciągnął do siebie panienkę i objął ramionami. Przez niewypowiedzianą chwilę miał ją na sercu. Czuł na wargach przesuwające się jej suche, pachnące włosy, chłodne od wiatru policzki.
— Co pan robi? — szepnęła. — Trzeba wysiąść!...
W istocie powóz już stał przed jakąś wielopiętrową kamienicą. Nienaski wysiadł. Na spółkę zapłacili dorożkarzowi, i weszli do bramy tego domu. Pamiętał, że była w bramie posadzka z żółtych tafelek, — potem podwórze z mokrym bluszczem na ścianie wysokiej, — schody, wysłane dywanem. Szli obok siebie, nic nie mówiąc. Wreszcie spytała prześlicznie czerwona, uśmiechnięta, półzagniewana — półwesoła:
— Dokądże to pan idzie?
— Z panią.
— Do dentysty? Do Maasa?
— Nie.
— No, to niech się pan już wróci, bo on tu zaraz, na tamtem piętrze. Ja muszę iść, bo mi się zrobiła jakaś plamka na jednym zębie, a to w drodze strach z bólem zęba. Prawda?
— Już idę. Do widzenia pani. To za tydzień już pani tutaj wcale nie będzie?
Twarz jej stała się inna, szczersza, pozbawiona maski lekkomyślnego wesela. Ale wówczas, rzecz dziwna, ta twarz wydawała się nienaturalną. Gdy jej tak w oczy patrzał uprzykrzenie, panna Xenia mówiła, tłomacząc mu konieczność wyjazdu:
— Cóż mam robić? Może nie jechać? Niechże pan pomyśli!
— Przecież nie powiedziałem, żeby pani nie jechała. Cóż ja tam zresztą znaczę w takiej sprawie? Pani Żwirska!