Strona:PL-Stefan Żeromski-Nawracanie Judasza.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pan zapyta, czego nie robi! Codzień na giełdzie, w kawiarniach, redakcyach, klubach, z jakimiś ludźmi...
— No, ale czy pani do czegokolwiek dotarła? Jakże też żałuję, że nie jestem w Paryżu! Jabym pani to wszystko jak z książki odczytał...
Podejrzliwa ciekawość, a raczej początek ufności, wyzierała z jej oczu.
— Ojciec mówi, że niepowodzenie jest chwilowe, że lada dzień zacznie się niesłychana karyera, że Paryż to rynek, gdzie się chwyta miliony. Nie mogę zrozumieć, czy to jest prawda, czy nie...
— Ależ prawda najniewątpliwsza!
Znowu spojrzała na niego z boku, nieufnie. Rzuciła z ironią:
— I to pan mówi, przyjaciel!
— A ja!
— Więc cóż? Mam czekać na owe miliony, czy »wpływ« swój wywierać?
— Mówię, że w Paryżu można robić pieniądze. Nie wiem, jakie tam afery uprawia pan Granowski.
— Tylko niech pan sobie nie myśli nic złego. Dam panu dowód, że tak znowu nie jest, jak to sobie wyobrażają różne tutejsze bydlątka boże! O niektórych sprawach sam mi ojciec opowiadał...
— Szkoda! Bo mógłbym zoryentować się, w jakim to kierunku, zakresie, na co się liczy.
— Prawie pana nie znam i takie rzeczy wyjawiać... Sabka mówiła, że pan jest taki porządny...
— Widzi pani, mam świadectwo moralności od samej pani Topolewskiej!
— Niech pan da słowo... Nie! Niech pan przysięgnie na coś, że pan nikomu o tem nie powie...
— Przysięgam na naszą nową przyjaźń, która jest już stara, a będzie wieczna!
— O, tam przyjaźń... To mało!
Zapatrzył się w jej oczy i mówił:
— Przysięgam na te oczy, na te usta...
— Tylko bez wszelkich komunałów! Chcę panu dać dowód,