prawda! Z tej pierwszej nagrody, to tylko tyle, co w torbie posiadasz, no, i sława nieśmiertelna przez ciąg jednego wydania »Kuryera«, bo roboty obejmuje nagroda druga, firma Stachelski i Winter.
— Co doktór mówi? Jakto?
— No, tak jest i niema o czem rozprawiać! Ciesz się i z tego, coś zyskał. Projekt i tak będzie stał, wyrysowany w piśmie fachowem, z przodu i z tyłu. Sława cię nie minie! Będziesz budował kościoły, jeśli je u ciebie jaki proboszcz obstaluje. »Gotyk nadwiślański...« Willę w postaci średniowiecznego zamczyska, z wieżami w stylu otwockim, dla zbogaconego mydlarza, albo jubilera. A możeby tak do nas? Małe ideje teraz skrobiemy. Wielki interes nie idzie. Małe ideje... Orać, gnój wozić, samemu nieraz wóz z gnojem ciągnąć na ten sobaczy ugór. Cóż, bracie, jesień... Ciężka jesień! Domu niema, wiatr w oczy tnie, w pustkowiu bieda kwiczy...
W tymże tygodniu Ryszard Nienaski zesłany został przez doktora Brusa do miasteczka Posuchy w sandomierskiej ziemi. Architekt przybył, okazał, komu należy, swe świadectwa, najął lokal i zasiadł, oczekując na zamówienia monumentalnych budowli. Ponieważ jednak panował chwilowo zastój w napływie owych zamówień, począł zawiązywać sieci kooperackie, prosięce, kasowe i oświatowe. Oczywiście, zarobku z tego nie było, więc przyszło żyć z kapitału, otrzymanego na konkursie. Sto razy na tydzień przepowiadając sobie ową świętego Hieronima maksymę, iż »omnis dives aut iniquus, aut iniqui heres«, — Ryszard żył przecie, jako burżuj. Co prawda, nie sam. Znalazło się dosyć chętnych do tej współbiesiady, tak dalece, że sam fundusz topniał, jak cukier w szklance ukropu. Rozgłoszono, że ów Nienaski, to bogacz, kapitalista, dziedzic, a więc — tu na szkołę, tam na ufundowanie związku... Zresztą — iluż to teraz namnożyło się zapomnianych, a nawet nieistniejących, przyjaciół, wielbicieli, współidealistów! Szczegóły znane i zawsze takiesame... Na czoło działalności wyjechała — wieża.