szą miejsca pracy do mniej rozwiniętych krajów, ponieważ mogą zyskać więcej, zatrudniając tanią siłę roboczą. Jednak nie znaczy to, że określone zajęcia przestały być opłacalne i możliwe do wykonywania w dawnym miejscu. Pracodawcy chcą więcej zarobić i nie czują się odpowiedzialni za los pracowników ani tym bardziej firm kooperujących. To, co jest nieopłacalne dla szefów, może się jednak okazać rentowne dla pracowników, ich rodzin, a nawet całych okolicznych społeczności, którym zależy na dalszym istnieniu usług publicznych, kiosków, sklepików, itp. W latach 2001–2002 zbankrutowały w Argentynie setki prywatnych firm, lecz w ponad dwustu zakładach pracownicy zorganizowali się i nie pozwolili zdemontować maszyn, zabrać wyposażenia ani sprzedać budynków. Ten jawny zamach na własność prywatną uratował tysiące miejsc pracy i pozwolił uniknąć głodu jeszcze większej liczbie osób. Pracodawców ani ich przedstawicieli nie wpuszczono z powrotem na teren zakładów. W kilku przypadkach doszło do walk z policją, niemniej większość przedsiębiorstw udało się pracownikom obronić. O powodzeniu przedsięwzięcia decydowała często postawa okolicznych mieszkańców, ich udział w akcjach solidarnościowych i pomoc w tworzeniu sieci dystrybucji. Pracownicy przejęli władzę w prywatnej fabryce ceramiki, w zakładach tekstylnych, w drukarni, w szpitalach, sklepach, restauracjach, piekarniach, a nawet w jednym czterogwiazdkowym hotelu w centrum stolicy. Według Ramona Sormiento z gazety „El Militante” w okupowanych i demokratycznie zarządzanych firmach pracowało w styczniu 2003 r. około 15 tys. ludzi[1]. Rolando, jeden z robotników samorządnej fabryki ceramiki Zanon
- ↑ W Argentynie bez pracodawców, w: Samorządność pracownicza, pod red. J. Urbańskiego, Poznań–Kraków 2004, s. 31.