Strona:PL-Boy-Igraszki kabaretowe.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

.........
.......?
— A bo czemu mnie pan Stach nigdy nie przytuli, nie popieści...
— Moja droga panno Maryniu... moja, bardzo moja... moja głowa najdroższa...
— Ale nie tak, panie Stachu, tak mocno, mocno, nie tak jak porządną kobietę, tak inaczej jakoś... ja sama nie wiem jak...
— Nie można, panno Maryniu... Służba Boża...
— A, prawda... służba boża...

. . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Oh, oh, oh, oh, (szlochanie).
— Maryniu, dziecko, co ci jest dzie-dziecinko mo-moja (Jakoś mi staremu język się plącze. I w głowie mi się czegoś nagle kręci. Pewnie będzie burza).
— Oh, oh, oh, panie profesorze, panie Waskowski, ja jestem taka nieszczęśliwa (szlochanie).
— Cóż to pannie Maryni jest? Niechże się przytuli do swojego starego profesora. O tak, jeszcze bliżej...
— Oh, oh, oh, panie profesorze, Stach mnie nie kocha...
— Co też Marynia za głupstwa plecie? Stach Maryni nie kocha? On, najmłodszy z Aryów?!
— A nie kocha...
— Co w tej głowie dzisiaj... Ktoby nie kochał mojej dzieciny złotej?
— A Stach nie kocha (oh, oh, oh). Zresztą za co by mnie kochał...
— Iii! grzech takie rzeczy mówić! Za co? Oj ty, ty, ty. Za co? A za te oczka śliczne, a za to pysio różowe, a za ten karczek... a za te piersiątka... za te bioderka... za te nóżki małe... a za te łydeczki..