Strona:Pójdźmy za nim (Sienkiewicz).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi wesołość na cały dzień. Złoty środek! Oto czego, według mnie, roztropność nakazuje się trzymać. A niema kąta na świecie, w którymby tej zasady trzymano się mniej, niż tu. Jak mnie to wszystko męczy! jak mnie męczy! W niczem spokoju, w niczem równowagi... ani w ludziach, ani w przyrodzie... Teraz naprzykład wiosna, noce chłodne — a we dnie taki żar, że po kamieniach stąpać trudno. Do południa jeszcze daleko, a patrzcie — co się dzieje! Co zaś do ludzi — lepiej nie mówić! Jestem tu, bo muszę. Mniejsza o to! Znowubym odszedł od rzeczy. Idźcie zobaczyć ukrzyżowanie. Jestem pewien, że ów Nazarejczyk będzie umierał odważnie. Kazałem go chłostać, myśląc, że tym sposobem ochronię go od śmierci. Nie jestem okrutnikiem. Gdy go bito, cierpliwy był, jak jagnię, i błogosławił ludziom. Gdy spłynął krwią, wzniósł oczy dogóry i modlił się. To najdziwniejszy człowiek, jakiego w życiu widziałem. Żona nie dała mi z jego powodu ni chwili spokoju: «Nie dopuść do śmierci niewinnego!» — oto co od świtu kładła mi w uszy. Chciałem. Dwukrotnie wstępowałem na bimę[1] i przemawiałem do tych zaciekłych kapłanów i do tej parszywej tłuszczy. Odpowiadali mi jednym głosem, przewracając wtył głowy i rozdzierając szczęki aż do uszu: «Ukrzyżuj!»
— Ty zaś ustąpiłeś? — rzekł Cinna.
— Bo w mieście byłyby rozruchy, a jam tu od tego, by utrzymać spokój. Muszę spełniać swój obowiązek. Nie lubię przesady, i przytem jestem

  1. Bima (greck.) — mównica.