Strona:Ozimina.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koju; na znak że wyszła tu jedynie dla poprawienia uczesania, wyjęła szpilkę rogową i wbijała ją po drodze niedbale w włosy jak widły w snop.
»Amalteo!« — zaczął już było, gdy ten gest ostatni tajemniczem kojarzeniem drobiazgów naprowadził go na dawne wspomnienie. »Czyżby ta mała ze wsi? Czyżby ona?«
— Panna Nina? — zgadywał tedy, zapatrzony w sowitą jędrność i pełnię kształtów, które, rychło patrzeć, staną się przelewne.
— Ja!
Krwiste wargi rozchyliły się w uśmiechu długą szczeliną jak pękający owoc granatu, a słowo z nich wyłuskało się ciężkie, soczyste, jak purpurowe tego granatu ziarno; zakwitły policzki.
Roześmiał się. »To dumne samopoczucie tego »ja«! Ta smakowita błogość tego słowa, jak u murzyna. Wierzę, tu można być zwięzłą w słowie; wszystko inne jest zresztą zbyt wymowne«.
— Już?! — krzyknął. Już »ja?« Ależ to poszło w tempie tropikalnem! Kiedyż przeniesiono do miejskich cieplarń?
— Pan utył.
Ta lapidarność powitalnej konstatacyi obcięła mu odrazu słowa i myśli wszelkie. Czuł się tak samo oglądany i ważony nieomal, jak sam to czynił; bodaj że z jednym wynikiem. Jego ostatnie pytanie i jej konstatacya zbiegały się na jednym motywie. Myśl ruchliwa utkwiła mu nagle na wzajemnych uśmiechach.