Strona:Ozimina.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał ramiona na progu. I tak się obaj zakrzątali koło niej gorliwie, z tak zabawnie zatroskanymi ruchami, że zagadali wraz i rozproszyli wszystkie jej myśli.
Parsknęła śmiechem.
Wobec tego zakrzątali się jeszcze gwarniej. Słyszała zaledwie piąte przez dziesiąte....»Tyle pań prosiło (na uboczu oczywiście), a pan Szolc nie chce pokazać. W Aix-les-Bains kupił ten breloczek, dokąd co roku jeździ«.
— I obrazek znowuż jakiś! — wydęła wargi na nich obu. — Byle głupstwo niewymyślne służy za haczyk...
— Na ten najczulszy nerw w kobiecie: nerw ciekawości.
— Och, te niemądre kobiety!
— Takie oburzanie się na wszystkie powiększa tylko gorączkę ciekawości u każdej.
Tym razem spojrzała na nich z zabobonną już nieufnością. Wyciągnęła się znów szyja i rozchyliły wargi niemądrze.
— Ot! — machnęła nagle oburącz.
I zakręciwszy się na pięcie, wybiegła z pokoju.
Nie śpieszyła się jednak do salonu — w nudne, jak jej się teraz wydało, gawędy kobiet między sobą. W sąsiednim pokoju zatrzymała się przed lustrem pod pretekstem poprawienia włosów.
Ramiona wzniesione splotła dłońmi w tyle, na ciemieniu i zamyśliła się nad sobą przed zwierciadłem. Od kominka biła łuna na pokój, a przesycona mglistym pomrokiem wnętrza osiadła zaledwie nalotem czerwonym na tafli lustrzanej, nie wnikając w jej głąb ciemną.