Strona:Ozimina.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Kto nad nędzę mocniejszy? Choroba. Mało czego ona z biedy nie wyciśnie: a to na dochtorów, a to na likarstwa. A kto jeszcze mocniejszy? Ksiądz. Czembyś onym duszom dziecka, czy kobiety twej zmarłej nie wygodził, gdy im biednym z życia już nic. Płać, poda ksiądz. Niema sposobu!... »Który inszy po wsiach to sobie takie stacye jak z tabeli wyznacza. Od kościoła z pogrzebem — po drogę: tela! po karczmę: tela! po wrota cmentarne: tela! A jeżeli przed sam grób: o! płać, chłopie, kiedyś taki pyszny przed panem Bogiem«.
Dogadywał warkliwie lud ponury. — »Pewnie!« — odzywało się zewsząd echem przytakiwań.
Baba histeryczna wgadała się tymczasem w chrypkę i prawiła coś o grzechu wojny największym. Sięgnąwszy w najżywszą dziś własną boleść, dostawała się i do serc ludzi; a odczuwszy to wmig, wybuchnęła wraz i prawdziwymi spazmami. Kobiety sapały, chmurzyli się mężczyźni. Zanikała powoli odległość między pielgrzymami a procesyą ciekawych: mieszały się tłumy. Już nie za gapi przyłączali się teraz ludzie z ulicy, lecz jakby niosąc za nimi swoją niedolę, czy zaciętość. Niezadługo, — a postępowali wokół nich murem. W ruchach mężczyzn jawiło się coś takiego, że baby zaniepokojone uwieszały się tu i ówdzie ich ramion, odciągając precz.
Profesora zagadnęła tymczasem figurka strojna, zwrotna i nerwowa w gestach, bez wieku na wygląd, bez płci, rzekłbyś nieomal, gdyby nie męskie ubranie, wąsik strzyżony i papieros w ustach tańczący: osoba ze sfer inteligencyi wielkomiejskiej.