Strona:Ozimina.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tycznych ptaków buchnęła na salę woń jakby z areny: zapach ostrych perfum pomieszany z powiewem od końskiego nawozu. I myślał, że temu panu w nienagannym traku byłoby zupełnie do twarzy z eleganckim biczem w ręku.
Lecz oto widzieć musiał, jak pani domu, zwykle o tak wyniośle ociągającym się kroku, teraz oto pośpiesza nerwowo i, chwytając podaną szeroko dłoń sławnej diwy, zmniejsza się jakby w fałdach sukien, przykuca nieomal dygiem. Widzi nadto, że zwykle tak chłodno odbierająca hołdy otoczenia, miesza się najwyraźniej i chce jakby cofnąć swą rękę, gdy sławny śpiewak w sztywnym ukłonie podnosi niezgrabnie do wygolonych szczęk swoich.
Profesor targał brodę. Bo wśród tych tu kauczukowych kobiet, na których odciskało się każde zaciekawienie elastyczną przymilnością wdzięku, ta jedna wydała mu się z kręgosłupem i mającą w sobie jeszcze jakąś nikłą resztkę rasy, jakiegoś ładu w instynktach: w tym pogodnym bodaj spokoju wejrzenia i giestu, któremi schlebiała dotychczas wszystkim zmysłom jego.
»Zgnuśniała, zmieszczała Helena z Komierowskich baronowa Nieman!« — mruczał gniewnie w brodę.
Nie zauważył, jak tuż nad nim stanął długą postacią o łysej głowie charmeur niewiast tutejszych: pan Horodyski. Na ostrych wąsikach i w oczach świdrujących wisiał już jakiś koncept o kobietach, czy też sekret którejś z nich. Jakoż wskazując na trzy postacie zdala, jął coś opowiadać o mamie i dwuch córeczkach, o krótkich sukienkach i lekarzu. »Tfu«! — przerwał mu w myślach