Strona:Ozimina.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odpowiedziały mu jej brwi, wygięte nagle jak łuki. »Co to ma znaczyć?« pytały. Wreszcie pochyliła się ku niemu bokiem przez poręcz i, przeplatając powoli palce białych rąk:
— A więc, ileż waćpan tych harmat zdobył — profesorze?
Szarpnął okulary otwartą dłonią. Nie po myśli była mu w tej chwili szermierka z kobiecym języczkiem.
— Pani! — wybuchnął po raz drugi, — onego czasu, przychodzili tu ludzie po kontakt czuciowy ze społecznością. Każdy nić własnej przędzy wplatał w tę tkaninę duchowego stylu czasów. Tu się rozpłomieniały serca i umysły przy rozumie i wdzięku kobiet. Nawet lekkomyślność tych pań wzbogacała życie. Bywały bo wtedy namiętności i uczucia, które nawet kaprys kobiecych względów potrafiły ponieść w niespodziane zupełnie ujścia czynu i ducha.
Brwi pani ściągnęły się chmurnie, a spojrzenie z pod oka pytało nieufnie: »Co tobie właściwie po głowie się snuje? Czy nie tamten: nieboszczyk?«
— Ha, — mówiła po chwili, rozplatając ręce, — żyjemy w czasach bardzo niearmatnich. A mężczyźni? Niech się pan przyjrzy ich dzisiejszym namiętnościom...
Urwała nagle. I, przeprosiwszy go niemo błędnym uśmiechem, powstała szybko z miejsca.
Bo oto z szelestem ogromnym, jakby wleczonej za sobą gałęzi, sunęła ode drzwi kobieta w srebrzysto białym stroju, o włosach jak miedź, cała od lśnień sukni i od brylantów na szyi jak od rosy połyskliwa. Gestem