Strona:Ozimina.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I odgadywać wraz, czem może naprawdę zaniepokoić rozjątrzoną wyobraźnię Niny, ukrywającą się bezwiednie w skokach znużonej myśli. Odgadując to, obejrzała się raz jeszcze i rzekła z wyrafinowaną flegmą udręczenia:
— A teraz wejdzie murzyn.
Nina wmig zeskoczyła z łóżka i, zapatrzona w głąb ciemną, cofała się tyłem za poręcz.
— Nie, moja pani! nie! O, bo pani nic nie wie. Ja się jego naprawdę boję... Leno, nie daj mnie! — doskoczyła do niej i przypadła do kolan.
I w tejże chwili wydała zdławiony w gardle krzyk trwogi.
Portyera w głębi rozchyliła się w postuku pierścieni na gzymsie. W ramie otwartej stanął baron: biały koszulą do pasa; szelki na ramionach i trójkąty baków znaczyły się mocno na tej bieli.
I wraz zniknął za zasłoną.
Pardon! Mille fois pardon! — wołał w zmieszaniu po francusku.
Na spokojną twarz Leny rzuciły się krwawe ponsy. Zagryzała usta; nie przemogła się jednak i odrzuciła podrażniona w tymże języku, w jakim do niej przemówiono:
Oo! — vos bretelles alors!...
Jak gdyby ten jeden, tak pospolity szczegół mężowskiego negliżu, przepełniał ostatnią, błahą kroplą czarę zawstydzenia i gniewu.
A z za portyery rozległo się w brutalnem niepohamowaniu:
— Skądże u dyabła mogłem był wiedzieć! O tej porze!
Dziewczyny ogarnął popłoch: poczuły tchnienie wła-