Strona:Ozimina.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wciąż u sufitu krąg światła, zaś postać całą opływała otocza żółta, w rozbłyskach i dogasaniach świecy nieustannie mrugająca, rzekłbyś, tej duszy uparte kołatanie się w ciele starczem.
»Owóż i życie!« — powtórzyło się profesorowi mechanicznie, jak to ludziom książkowym zwykły nawracać takie konstatacye bierne wobec rzeczywistości. — Ledwo wychylonemu z półek bibliotecznych błędnika, pomieszały mu się wrażenia: to dogasanie powolne świetlnego dysku nad sędziwca czołem i tamten wir słoneczny nad głową najmłodszej tu dziewczyny wydały mu się niby dwie pochodnie sił żywotnych na obu krańcach zgnuśniałego tu życia...
Zły na swych kroków skrzypienie, cofał się ostrożnie w drzwi najbliższe.
Aliści i tu zatrzymał się na samym progu. Zorzą miejskiego świtu podpylną, ceglastą obrysowana, widniała tu w oknie postać męska jak na ekranie płomiennym. Ociężała i wielka, tyłem do szyb zwrócona, z twarzą pod ten blask na wejrzenie zatartą, spoglądała tylko przed się głową graniastą i skośną opaską czoła; zaś na tym bandażu, — profesor zerwał na czoło okulary i rozchylił mimowoli usta, — zasychała skrzepem przesiąkłym plama krwi.
Mówił coś w głąb pokoju. Słuchały go z ciemnego kąta pod piecem oczy wielkie: na nizkiem krześle, chustą i łokciami w sobie zebrana, zawisała spojrzeniem na jego wargach postać kobiety, wyzierająca z swego zatulenia twarzyczką kostną o zapadłych skroniach i gładkiej firance