Strona:Ozimina.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucieczki, zagadał o jakichś sztychach, nabytych niedawno, o swym księgozbiorze, zaciągnął do biblioteki i zahaczył na dłuższy czas o półki z staremi książkami.
Co załatwiwszy, wymknął się pan domu gdzieindziej.
Dymiąc cygarem z włosów twarzy, sięgał profesor po co raz to inną księgę, by ruchem mile połechtanej pewności siebie z powrotem odstawiać rzeczy znane, zaś grymasem zaciekawienia i jakby nieufności witać druki jeszcze nie spotykane. I w tem zajęciu pomrukiwał sobie przyjemnie.
Obfity księgozbiór gospodarza zasobny był w najrzadsze druki rakowskie, oliwskie, brzeskie, drohomilskie, mohylowskie, pochodzące zgoła ze wszystkich tych kątów i kresów Rzeczypospolitej, gdzie dawniej pracowały tłocznie drukarskie, a dziś kozy się pasą, lub żeruje ciemne mrowie ludzkie.
Radowały go osobliwie wczesne druki krakowskie, gdzie na tłocznię przenosiła się jakby z foliałów mniszą ręką pisanych cicha żarliwość średniowieczna: księgi te budowane były karta za kartą w pietyzmie szczegółów — jak tum gotycki. Tu i ówdzie gotyk jeszcze ociężały, w ozdobach i tytułach romańszczyzna nawet, lecz nad wszystkiem jakby nowe tchnienie, znoszące dawnej szwabachy natłoki, oraz ciosaną sztywność i rebusowość pisma rzymskiego, — tchnienie powietrzności, perspektywy miłej oku architektoniki unosiło się nad całością: zwiastująca się dopiero z Zachodu płomienna lekkość Odrodzenia. I tak oto z najlepszego ducha przeszłości poczęta, przyszłością już idącą nieświadomie owiana, w przyszłości dalekie świadomie wiodąca triumphans zdała mu się dziś je-