Strona:Ozimina.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili chyba nie poznawanej: czepia się oczami życia jakiegobądź, człowieka jaki się nadarzył, chwyta się spojrzeniem cudzej duszy, władnej ładem swoim.
Nina nie rozumiała nic w coraz to zimniejszym lęku, lecz stokrotnie mędrszem w takich razach czuciem wiedziała, co jej czynić należy. »Oderwij mu myśli od chwili! — pchnęło ją coś jakby rozkazem gwałtownym, — w dal! — koniecznie jak najdalej.«
Wciąż na klęczkach, ramionami o jego kolana wsparta, mówiła w nagłej inspiracyi opowiadawczej:
— Pamiętasz Bolku, jakeś do nas po raz pierwszy na wieś przyjechał, i jak ja za tobą, jak cień wszędzie chodziłam, naśladując wszystko, coś ty robił, śmiejąc się zaraz, gdyś ty się roześmiał, dziwiąc się, gdyś ty się zdziwił. Takiem niemądrem dzieckiem byłam. Gdyś w pole lub do ogrodu wychodził, ja zawsze za tobą, a gdyś podskoczył sobie idąc, ja także podskoczyć sobie musiałam, za tobą biegnąca. A gdyś kozikiem co strugał, ja przed tobą w kuczki siedzę, cała w oczach, w niepokoju, w patrzeniu: gdyś cmoknął niecierpliwie, ja cmoknęłam zaraz, gdyś zaklął brzydko, ja klęłam słowo w słowo. A jak ci się tylko przy tem zajęciu cośkolwiek nie udało, zaraz gniewałeś się bardzo — na mnie. A gdy ci się powodziło w struganiu, to sobie ze mnie podrwiwałeś gwizdający. — A potem, gdy skończyły się wakacye, siadłeś na bryczkę, rad, że wracasz do miasta, sam jeden na dużem siedzeniu: mężczyzna taki! Och, jak ja to pamiętam. I pojechałeś.
Póki mówiła, pochylał się nad klęczącą z ogromną