Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A może jeszcze przyjedzie, pociąg za godzinę przychodzi.
— Przyjedzie! potwierdziłem mimowoli i lżej mi się zrobiło na myśl, że stary ostatnią noc przepędzi niesamotny.
Nazajutrz spóźniliśmy się najakuratniej. Kiedy powozy nasze zajeżdżały przed cmentarz, gromadka mieszczan wracała z pogrzebu, Terenia przyjechała wczoraj wieczorem. Dostrzegłem, jak na wieść tę panie przejrzały się między sobą; szeptały u wrót cmentarza; naradzano się widocznie, czy odłożyć na stronę uprzedzenie i do sieroty zwrócić się choć chwilowo z serdecznem współczuciem, czy trzymać się hardo na stanowisku nieskazitelnej obojętności? Widziałem, że mamy przytrzymywały córki za sukienki i coraz częściej spoglądały w stronę powozów. Nie doczekawszy się końca narady, wszedłem na cmentarz. Zdążyłem już przeżyć niejednego, i na tym kawałku ziemi miałem swoich bliźnich.
Zeschłe liście pokryły ziemię gdzieniegdzie, gromadki krzyżów chyliły się ku sobie, tu i owdzie widniały okazałe pomniki. Oglądałem groby znajomych, a przechodząc od jednego do drugiego, spostrzegłem świeżą mogiłę przy murze, w samym rogu cmentarza. Zbliżyłem się, Terenia stała sama jedna, twarzy jej dostrzedz nie mogłem, natomiast zrozumiałem dokładnie jej dolę na świecie — zrozumiałem, że wspaniałomyślne przebaczenie moje nie miało racyi.
Przed cmentarzem nie zastałem już nikogo. Udałem się do doktora, czekającego nas ze śniadaniem, po którem całe towarzystwo miało odprowadzić odjeżdżające damy na dworzec. Na rynku spotkaliśmy się z proboszczem, znanym gadułą, mającym chwalebny zwyczaj rozmowę zaczętą z jednym, kończyć z drugim, bez względu, czy koniec może się obejść bez początku.
— Otoż... panie tego — mówił zadyszany, zwracając się do mnie z niedokończonym frazesem — gadałem, per-