Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będzie tu dziś!
— Nie sądzę, zresztą — może!
Zamilkli. W tem jeden przypomniał sobie coś bardzo pocieszającego, uśmiechnął się.
Przygryzając jasny wąsik, szepnął słów kilka do ucha sąsiada.
— Czy być może? odrzekł tenże z miłem zdziwieniem. Nic o tem niewiedziałem!
— Przybyły przed godziną zaledwie, ale... towar już rozpakowany!
Zaśmieli się obaj, podnosząc zlekka brody do góry.
— Czy jest co pikantnego?
— Hm, zbrakowane egzemplarze ogródkowe.. parę szansonistek... świecą zdaleka. Nie miałem czasu zblizka się przyjrzeć. Zresztą na bezrybiu...
Twarze ich spoważniały; wyprostowani przybrali postawę pełną uszanowania. Z pod werendy wychodziły dwie młode kobiety; ze stroju i twarzy wyglądały jak bliźnięta, chociaż lepiej poinformowani utrzymywali, że była to matka z córką. Obie szczupłe, małe, świeżutkie blondynki z przymrużonemi oczyma, z włosami pokrytemi pudrem, ciągnęły za sobą po parę łokci niebieskiej materyi; za to na staniki i rękawy nie wystarczyło widocznie. Białe, gazowe szale przykrywały niby obnażone plecy i ręce Przesunęły się z szelestem przez pokój, gdzie grano w karty, a wchodząc do sali, obrzuciły kompetentnym wzrokiem obu — niezwyciężonych. Za paniami podążał mężczyzna nie młody, wysoki, chudy, viveur épuisé, policzki miał zżółkłe, zapadłe, cienki, orli nos, włosy ciemne, rozdzielone z tyłu głowy i bardzo akuratnie przyczesane na skroniach, bez zarostu, usta wązkie, szczelnie zamknięte; trzymał się prosto, idąc suwał trochę sztywnemi nogami, pomimo to, ruchy miał wykwintne, a w całej postawie dygnitarską powagę. W pętlicy fraka kryła się niby orderowa wstążeczka, dość widoczna, żeby wzbudzić należne uszanowanie. Stojący koł-