Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Płakała też ile zapragnęła! Żal jej było starego; przeżyli z sobą pięćdziesiąt wiosen; z początku bił ją trochę, potem jak już sił zbytecznych nie miał — łajał tylko czasami, w końcu zapanowała prawdziwa zgoda. Teraz przy synu i synowej nie tak już dobrze będzie! Córka, synowe, gotowały zioła, karmiły. Frankowa nawet starą kurę zarżnęła na rosół; a jak dziatwa krzyczeć zaczynała, wyrzucano do sieni głównego bandytę; reszta krzyczała wprawdzie, ale w chórze brakowało już jednego głosu. Sprowadzono felczera, ten odrazu poznał, że chory był bardzo starym i że podobno umrzeć musi, wziął więc trzy ruble za fatygę i odjechał. Znachor zato był przeciwnego zdania: utrzymywał, że gdyby można było dostać takiego ziela co nigdzie nie rośnie, to jeszcze stary mógłby żyć choć sto lat! Tymczasem poił go czemś żółtem, potem czemś zielonem, ale wszystko nie skutkowało jakoś!
— Niechby jeszcze pożył rok jaki — mówił Franek do zgromadzonej rodziny.
Skłaniali głowy na znak zezwolenia. Cieńsze lub grubsze nici wiązały każdego członka rodziny z tym dogorywającym starcem! Wiedzieli, że śmierć jego przetnie niemal wszelkie związki — rozprysną się, jak oddzielne kółka łańcucha.
Jednej nocy zasnął i nie przebudził się już więcej.
Franek pierwszy się o tem dowiedział; kiedy zlazł z pieca, blady był, zmięszany, stanął przy kominie, a dolna warga tak mu jakoś drgała, że słowa przemówić nie mógł. Brzask poranny zaglądał przez okienka, przez drzwi otwarte do sieni; w izbie zgromadzona była cała rodzina, dziatwa tylko spała jeszcze po kątach. Franek milczał i wszyscy milczeli — przez chwilę panował śmiertelny spokój — wszystkich oczy zwróciły się na ciemny kąt na piecu.
— Oh, Bożeż ty mój! jęknęła stara matka. Krzyk jej bolesnem echem odezwał się w piersiach dzieci.