Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyjechali? zapytałem.
— Ej! dawno. Pani prosiła, żeby pan jak tylko wróci przyszedł na górę.
— Co? kto prosił? nie dowierzałem własnym uszom.
— Co mówiła, gadaj! prosiła żebym przyszedł? Czy nie powiedziałeś, że mogę wrócić późno, bardzo późno?
— Eh, co tam gadać! Lepiej powtórzę panu jak było od początku do końca. Pragnąłbym streścić jego całego w jakiś znak pisarski, któryby mnie wszystko w mgnieniu oka objaśnił; musiałem jednak stać i słuchać rozwlekłej, bezładnej paplaniny. Dowiedziałem się jednak, że stary zasłabł trochę na drodze, że byłem wezwany koniecznie dziś jeszcze! Poszedłem prosto na górę! Sień, schody oświetlone wspaniale; wszędzie świeże bukiety, pachniało wielką uroczystością — wypełniono rozkazy akuratnie. Wchodziłem na schody cichutko, odgłos kroków tonął w miękkim dywanie. Przez chwilę zdawało mi się, że jestem wzruszony, potniałem. Na ostatnim stopniu przejrzałem się w lustrze; wyglądałem bledszy niż zwykle, włosy przylgnęły do czoła i skroni, wargi drgały zlekka. Położyłem rękę na klamce i stałem tak przez chwilę, usiłując odzyskać zwykły spokój. Wszedłem, w sali jadalnej cicho i ciemno, z poza draperyi jej sypialnego pokoju wyglądało blado niebieskie światło lampy zawieszonej u sufitu; drzwi od sypialni starego zamknięte. Cisza; postąpiłem parę kroków i zatrzymałem się znowu. Bywają chwile, w których najlepiej wychowani ludzie stają się żakami, taką właśnie przebyłem wówczas. Nie zdziwiłbym się ani trochę, żeby ktoś schwycił mię za ucho i sprowadził w milczeniu na dół po schodach, albo żebym poczuł na plecach broń kościelnych dziadów... Żadne z wyżej wymienionych przypuszczeń nie miało miejsca; ochłonąwszy nieco z niemiłego gorąca, chrząknąłem zlekka i poszedłem ku drzwiom sypialni. Lampa paliła się u sufitu i nic więcej. Po chwili, równy, trochę ochrypły oddech obił się o moje uszy. Z progu mogłem