Strona:Oscar Wilde - Duch z Kenterwilu.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
116

— Nie znam się dostatecznie na kobietach — odparł.
— Kobiety, mój drogi Geraldzie, nie są poto, aby je rozumiano, lecz żeby je kochano — rzekłem.
— Nie mogę kochać osoby, której nie mogę ufać — odpowiedział.
— Mam wrażenie, że w życiu twojem kryje się jakaś tajemnica! — zawołałem — wyjaw mi ją.
— Udajmy się na przejażdżkę — zaproponował — zbyt jest tłoczno tutaj. Nie, nie siadajmy do tej żółtej karetki, możesz wybrać każdy inny kolor — o tam, ta ciemno-zielona będzie dobra. Po kilku minutach kłusowaliśmy już wzdłuż bulwaru w kierunku Madleny.
— Dokąd jedziemy? — zapytałem.
— O dokąd chcesz! — chociażby do restauracji w Lasku Bulońskim; zjemy tam obiad i opowiesz mi wszystko o sobie.
— Nie, chcę nasamprzód usłyszeć coś o tobie — zaprotestowałem — wyjaw mi twoją tajemnicę.
Wyjął z kieszeni mały, oprawny w srebro, portfel skórzany i wręczył mi go. Otworzyłem i zobaczyłem wewnątrz fotografję kobiety. Była wysoka i smukła i wyglądała dziwnie malowniczo dzięki wielkim, zadumanym oczom i spływającym luźno kaskadom włosów. Przypominała wróżkę. O tulona była w bogate futro.
— Co myślisz o tej twarzy? — zapytał. — Czy wzbudza zaufanie?