Przejdź do zawartości

Strona:Oscar Wilde - De profundis.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stego, obmierzłego chleba. Tak było właśnie z owym chłopczyną, któremu dozorca Martin dał parę biszkoptów: dziecko płakało z głodu we wtorek z rana, ale absolutnie nie było w stanie przełknąć chleba i wody, które mu dano na śniadanie. Martin, nie mogąc patrzeć na męczarnie głodu biednego dzieciaka, wyszedł po śniadaniu na ulicę i kupił mu kilka słodkich biszkoptów. Był to szlachetny czyn z jego strony, i dziecko widocznie umiało należycie ocenić go, gdyż, w zupełnej swojej nieznajomości przepisów więziennych, opowiedziało jednemu ze starszych dozorców o dobroci owego młodszego dozorcy. Wynikiem tej szczerości był, oczywiście, raport i wymówienie Martinowi miejsca.
Martina tego znam dobrze, bowiem sam pozostawałem pod jego dozorem w ciągu ostatnich siedmiu tygodni mojego zamknięcia. Kiedy objął urzędowanie w Reading, poruczono mu dozór nad galerją C., w której mieściła się moja cela, wskutek czego widywałem go nieustannie.
Zdumiony byłem niezwykłą jego dobrocią i ludzkością: w celi rozmawiał ze mną i z innymi więźniami. Życzliwe słowo ma w więzieniu bardzo wielkie znaczenie; uprzejmie powiedziane: „dzień dobry“ albo „dobra-