Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie! Niech pan zlituje się! jemu nikt roboty nie da!...
— A niech go dyabli wezmą! — sarknął majster — co mnie do tego? ja go znać nie chcę!
W pokoju zapanowało ciężkie milczenie. Wszystkim snać obecność Romanowej przykrość sprawiała; nikt przecież zgnębionej kobiety obrażać nie chciał. Ona, stojąc niewzruszenie, znowu oczyma po pokoju wodziła.
— Bożeż mój! — myślała — jednym ludziom na świecie tak, a drugim inaczej... Mnie zdawało się, że i ja kiedyś z nim razem w takim domu żyć będę...
I znowu przemówiła:
— Panie! żeby jego ojciec z grobu teraz wstał, położyłby się nazad do trumny.
Nikt nie odpowiedział. Majster niemiłosiernie targał swój srebrny łańcuch, majstrowa głośno sapała, jedna z panienek, podniósłszy twarz znad roboty, litosny wzrok na kobietę pod piecem stojącą zwróciła, gimnazyaści otwierali szeroko okrągłe swe oczy, Zośka pochyliła nisko głowę i czoło ukryła w puszystej sierści kota. Kobieta przemówiła znowu:
— Panie! czyżto już tak wszystko skończy się... On pić przestanie... jak Bóg jest na nie-