Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ona go nie spostrzegła. Ujrzawszy ją, gdy biegła ulicą, albo w klęczącej postawie modliła się w kościele, wpatrywał się w nią, jak w tęczę, rozkochanemi i żałosnemi oczyma. Skoro jednak przypuszczał, że spostrzec go ona może, uciekał i krył się w bramę jakiego domu lub w ciemny kąt kościoła. Zato, ilekroć był pijany, o niczem więcej, tylko o niej. Na ulicach, w szynkach, w kuchni matczynej wykrzykiwał jej imię, oświadczając miłość swoję dla niej i odgrażając się, że jej nikomu nie da, że ją sobie zabierze, ojca jej zabije a ją zabierze, ją zabije a nikomu innemu jej nie da. Zdawać się mogło, że wraz z wódką pił myśl o tej dziewczynie i żal nad jej utratą, i dopóki mu trunek z głowy nie wywietrzał, myśli tej i tego żalu, wyrażającego się w formie oświadczyn i pogróżek, pozbyć się nie mógł.
Teraz zresztą rzadko już głowa jego wolną bywała od dymu gorzałki. Gdy pieniędzy zarobionych przez lato nie stało, żądał on od matki, aby mu swoje oddawała. Raz, spełniając pogróżkę dawną, siekierą rozbił jej kufer; innym razem, usiłującą uspokoić go, porwał za włosy, i plecy jej obił pięścią. Gdy bił ją, ona ani nie jęczała, ani broniła się, tylko w zwykły sobie przeciągły i błagalny sposób powtarzała: Cicho!