Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Bóg broni, i niepijący. Wódki na Wielkanoc chyba pokosztuje, albo czasem piwa szklankę wypije, ale nikt go nigdy pijanego, tak jak innych, nie widział. Konie lubił jak dzieci; po całych dniach, bywało, to czyści zwierzęta te, to karmi, to poi, a kiedy nic już koło nich do roboty nie ma, to tak sobie przy nich w przeorynie stanie, grzywy im głaszcze i gada do nich, jak do ludzi... Czasem i mnie od roboty odwoła: »Ewka! a chodźno tu!« Co robić? choć od gotowania albo od balii odejdę, a do stajni idę. On mnie za rękę i do przeoryny ciągnie. »Patrzajno — mówi — jakie u tej bestyi oczy mądre!« A koń patrzy się na niego, jak człowiek, i pysk mu na ramieniu kładzie, jak pies. »Przynieśno mu kawałek chleba« — mówi. — Pójdę, bywało, do chaty i przyniosę. A co robić? Kiedy on tak te zwierzęta lubił. Stoim tedy w przeorynie, on z jednej strony konia, ja z drugiej. »Daj mu chleb sama« — mówi. — Daję. Kota tam w stajni trzymali, takiego wielkiego, burego, co, bywało, jak zobaczy chleb w ludzkim ręku, z góry po drabinie złazi, na żłobie końskim siada, miauczy i w oczy patrzy. »Dajże kryszkę (troszkę) i kotu«. — mówi. — Ja troszkę chleba to koniu dam, to kotu i śmieję się, jak waryatka, a on nie śmieje się, tylko to