Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panny Czernickiej! — rzekła do zjawiającego się lokaja.
Czernicka wbiegła zdyszana, z rumieńcami na ciemnych policzkach, z rękawami czarnej sukni zawiniętemi po łokieć.
— Moja Czernisiu! weź proszę cię Elfa i niech on tam przy tobie, w garderobie zawsze już będzie. Drze mi koronki, nudzi mię...
Kiedy panna służąca schyliła się, aby wziąć pieska, na wąskich wargach jej przemknął uśmiech szczególny. Było w nim trochę szyderstwa, trochę smutku. Elf warknął, cofnął się i przed ujmującymi go, kościstemi rękami uciec chciał na kolana swej pani. Ale p. Ewelina usunęła go z lekka, kościste zaś ręce pochwyciły tak mocno, że aż zaskomlił. Czernicka bystre spojrzenie, przez mgnienie oka zatopiła w twarzy swej pani.
— Jaki ten Elf zrobił się nieznośny... — szepnęła nie bez pewnego wahania w głosie.
— Nieznośny! — powtórzyła pani Ewelina i z giestem niechęci dodała: — nie pojmuję już, jak mogłam tak bardzo lubić takie nudne stworzenie...
— O! on był kiedyś wcale innym!
— Nieprawdaż, Czernisiu, wcale był innym. Był kiedyś prześlicznym... Ale teraz...