Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jest to tak tajemna sprawa, że waham się ją komukolwiek wyjawić. Jednakże jeśli jesteś uczniem i zastępcą mistrza...
— Każdy ci to poświadczy, jeśli chcesz — odpowiedział Maciek, wskazując ręką na miasto.
— Wierzę, iż tak być musi — rzekł po chwili dworzanin i począł:
— Trzeba waszmości wiedzieć, że nasz pan starosta od lat kilku zachorzał gorzej, niż kiedy. Nogi mu nie służą, oczy mgłą zachodzą, ręce się i głowa trzęsą, zęby lecą do ostatka, ledwie że nieborak duszy z kaszlem nie odda.
Jużeśmy nie wiedzieli spełna, co z tem począć i jak temu poradzić, gdy się tu wieść rozeszła o panu burmistrzu Słomce, co to go pan Twardowski odmłodził. Powiedziano to i panu staroście. Zrazu nie wierzył, posłał potem po burmistrza, bo go kiedyś znał, a obaczywszy i usłyszawszy rzecz wszystką z ust jego, uwierzył z wielkiem podziwieniem. Aż w niego zaraz inny duch wstąpił i rzekł:
— Choćby mnie to cały mój skarbiec kosztować miało, dokażę ja i na sobie tej sztuki.
Zaczem wezwał mnie do siebie i posłał z informacyą do mistrza, ofiarując łatwo dużą sumę, byleby mu to uczynił.
— Wieleż, naprzykład? — zapytał ciekawie Maciek.