Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bliżali się do miasteczka Bydgoszczy. Jak tylko mistrz ujrzał opasujący je wał, bramy i bielejące domostwa, powitał je skinieniem ręki, i natychmiast wszystkie koguty i kury całego miasteczka i wszystkie sowy z dzwonnic, poddaszy i wszystkie nietoperze z piwnic i sklepów, odezwały się, witając go nawzajem. Powstał stąd tak wielki hałas, że zagłuszył dzwony, bijące na Anioł Pański. Zaczem wjechali przez bramę w miasto, na kogutach siedząc, a lud, zgromadzony na przyźbach domów, szedł za nimi i zbierał się tłumnie, wołając na dziwowisko niesłychane. W towarzystwie tłumu, który ich otaczał, dostali się do gospody w rynku pod znakiem Zgorzelca, tu zsiedli ze swych rumaków i udali się do izby gościnnej. Pod oknami gospody była już niemal cała ludność, wołając, krzycząc, szemrząc i rozmaicie zgadując, jacy to podróżni na kogutach przyjechali. Twardowski, aby się jej pozbyć, wysłał Maćka z oznajmieniem ludowi zgromadzonemu, iż przybył wielki mistrz, czarnoksiężnik i nekroman, który czas jakiś tu zabawi, a tymczasem potrzebując spoczynku, zaleca wszystkim, aby się po domach rozeszli. Maciek, wyszedłszy na ganek gospody, powiedział, jak umiał, to, co mu kazano; lud tymczasem wołał i wykrzykiwał:
— Niech nam jakie dziwo pokaże!
— Niech mnie uleczy!