Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kojnie. — Inaczej niema zgody. Gdybyś leżał na łożu śmiertelnem, przyszliby księża, zaczęliby może nawracać, wmówiliby ci spowiedź, skruchę, pokutę, żal i zaprzanie się własnych uczynków. Na co piekłu ten kłopot? Nam cię dla wszelkiego bezpieczeństwa wziąć potrzeba w godzinie przedśmiertnej zdrowego i żywego.
— Dobrze — odpowiedział mistrz po chwili namysłu — lecz obwarujem miejsce, w którem mnie wziąć będziecie mogli, a nie gdzieindziej.
— Miejsce? a toż na co?
— Tak a nie inaczej. Trudność za trudność. Urywasz mi kawałek życia, słuszna, abym to sobie czem innem nagrodził. Nie weźmiecie mnie inaczej, jak w Rzymie.
— A toż co? — zakrzyknął szatan — w Rzymie! A toż dlaczego? Po cóż waści do Rzymu?
— Bez tego, za nic umowa.
— Ale to być nie może.
— Bez tego, zrywam wszystko.
— Mistrzu! szydzisz ze mnie.
— Chyba ty, szatanie.
— Dlaczegoż w Rzymie?
— Chcę stamtąd pójść do piekła.
— Czyli myślisz, że cię świętość miejsca obroni?
— Bynajmniej, lecz żądam nie z mego rodzinnego kraju, nie z moich drogich mi miejsc