Strona:Opowiadania i humoreski Marka Twaina.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez miłość dla naszego maleństwa, otrzyjmy łzy nasze. Niech ono nie wie o niczem!...
Rozkoszna mała dziewuszka z jasnemi blond lokami, z twarzyczką całą w uśmiechu, ale z minką stanowczą, ukazała się na progu w swej nocnej koszulce, a uszczęśliwiona widokiem rodziców, wbiegła do pokoju w podskokach.
Wdrapała się zaraz na kolana ojca, który ją przycisnął do swej szerokiej piersi i tkliwie całować zaczął.
— Tatusiu, tatusiu nie całuj mnie tak bardzo, ściskasz za mocno i targasz za włosy!
I maleństwo zabierało się już do odejścia, gdy ojciec zatrzymał ją w swych ramionach, mówiąc:
— Nie odchodź jeszcze, zostań na mych kolanach. Prawda, byłem nie dobry, ale nie gniewaj się już na tatusia. Cóż mam uczynić, aby zyskać przebaczenie?
Za chwilę, uśmiech powrócił na twarzyczkę dziecka, które opierając główkę o policzek ojca, prosiło go o bajeczkę, o jaką ładną bajeczkę!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pss!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rodzice wstrzymali oddech i nadsłuchują... Pomimo wycia wichru dał się słyszeć odgłos kroków, zrazu odległy, później zbliżony, jeszcze bliższy, kroki ciężkie, coraz cięższe... W końcu przebrzmiały, oddaliły się...
Pułkownik i jego żona odetchnęli głęboko, jak gdyby uszli niebezpieczeństwa. Po chwili pułkownik odezwał się z zupełnym spokojem.
— Prosiłaś mnie o bajeczkę, zapewne bardzo wesołą, nieprawdaż, Abby?