Strona:Opętana przez djabła.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najeżdża w domu i tak wciąż stęka: przyjęty, czy nie przyjęty jego „rękopis“, i dlaczego tak długo nie ma odpowiedzi?
— Trzydziestu lat dożyłem — a jednakowoż zostałem takim samym lekkomyślnym człowiekiem, jakim byłem w dwudziestym roku życia Rzekłem:
— No, dobrze... Skieruj go pan do mnie, ja sam z nim pomówię,
Przez trzy tygodnie z rzędu, dwa razy dziennie, doktór Kizel dzwonił do mnie z pytaniem, czy znalazłem jego rękopis?...
— Gdybym miał pisać pospolity szkic humorystyczny, to opowiedziałbym, jak doktór Kizel ukazywał mi się wszędzie: w łaźni, na potajemnem rendez-vous z ukochaną, w koszu balonu... Ale nie chcę fantazjować: to nie szkic humorystyczny, to prawda, smutno-wesoła prawda!
On dzwonił do mnie — ale jak! W żaden sposób nie mogłem się był ukryć przed tym przeklętym Kizlem: uciekał się do stu wybiegów, zmieniał głos, mówił głosem kobiecym, wywoływał mnie do telefonu rzekomo w imieniu współpracownika Iks, albo drukarni, albo redakcji — i ściągnąwszy mnie do aparatu, zanosząc się okrótnym śmiechem mówił:
— Aha! Pan myśli, że jeżeli zgubił mój rękopis to ja już się uspokoję? O nie! Jakiż z pana redaktor — jeżeli gubisz pan rękopisy? Paneś obowiązany go znaleźć!

91