Choćbyście mnie mieli zabić — nie umiałabym opowiedzieć tej historji od początku.
A zresztą, cała historja zdarzyła się właśnie dlatego, żem nie zauważył kiedy się zaczęła.
Środek jej — mniej więcej — taki.
Współpracownik naszego organu, pan Iks, przyjechał razu pewnego do mnie i jeszcze w przedpokoju począł krzyczeć:
— Dalibóg, sił nie mam! Kiedyż u djaska, dasz pan wreszcie odpowiedź temu doktorowi?
— Co za awantura! — rzuciłem się. — O jaką tam znowu chodzi odpowiedź?
— Ależ o odpowiedź: przyjęty czy nie przyjęty został do druku w naszym organie rękopis doktora Kizla, czy jak tam?
— Alboż on go dawał ten rękopis?
— Ma się rozumieć: wręczył go panu przeze mnie jeszcze w zeszłym tygodniu.
— Więc czego się pan tak rzucasz? Przejrzę rękopisy z ostatnich dni i znajdę ten bezcenny rękopis doktora Kizla.