Strona:Opętana przez djabła.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po drodze Pawełek rozgadał się. Wyrażał się bardzo dobitnie, jędrnie, że tak powiem:
— Po kiego djaska ten stary babsztyl narzucił mi się z tym kanarkiem? — zamruczał. — Cisnę go gdzie do rowu...
I z młodzieńczą naiwnością, nie zastanawiając się, zamachnął się i cisnął klatkę z kanarkiem w krzaki.
— Dlaczego pan ptaka tak męczy?! — oburzyła się żona. — Wypuść go pan lepiej...
— Tak pani radzi? Ee... Ktoby się tam jakimś ptakiem zajmował! Zresztą, niech go tam...
Pawełek podniósł klatkę, odszukał niezgrabnemi paluchami drzwiczki, i nie znalazłszy go, lekkim ruchem rąk rozerwał drucianą klatkę na dwie części. Kanarek spadł na drogę i podskoczywszy raz i drugi, odleciał...
Poszliśmy dalej w milczeniu.
— A ryby w rzece tu macie? — zapytał nagle Pawełek.
— Czy pan może lubi łowić ryby? — spytała żona.
— Na sak lubię bardzo łowić. Jestem wielkim amatorem... rybów!
Kiedyśmy już podchodzili do domu, znowu przerwał milczenie i zapytał mnie.
— A las macie tu? Żeby można było czasem, tak na grzybki sobie pójść?...
— Ma pan zamiar grzyby zbierać?

62