Strona:Omyłka.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Brat z oznakami wzruszenia usiadł na pościeli. Pan Dobrzański wstał z krzesła i słuchał z szeroko otwartemi oczyma.
— No i cóż?... — spytał Władek.
— A no i cóż... — roześmiał się pan kasjer. — Powiesili...
— Co? — krzyknął nauczyciel.
— Powiesili starego szpiega.
— Jezus! Marja!... — jęknęła mama i, schwyciwszy się oburącz za głowę, wybiegła z saloniku.
— Człowieku! — zawołał mój brat — ależ ten starzec niewinny!...
Kasjer zbladł.
— Miałżebym się omylić?... — szepnął kasjer. — Ale dlaczegoż on o tem nie powiedział, dlaczego nic nie chciał mówić?... Dlaczego wreszcie pan Dobrzański, który go podobno znał, nigdy go nie bronił?...
Nauczyciel chrząknął, jakby pchnięty nożem, a w oczach błysnął mu niedobry płomień. Przyskoczył do kasjera i podniósł rękę, chcąc go uderzyć, ale zastanowił się i schwycił go za kołnierz.
— Podły!... — mówił, strasznie patrząc na niego. — Podły!... bij się ze mną, albo... nogami cię zadepczę!...
— Dobrze! — odparł zuchwale kasjer, z wielką siłą wydzierając mu się z rąk. — Dobrze!... będę się z panem bił za takie zniewagi...
— Tu... w olszynie będziesz się bił!... — mruczał nauczyciel i przypadł do brata.
— Władku — zawołał — wstawaj!... Zbierz na kilka minut siły i wyjdź z nami.