Przejdź do zawartości

Strona:Omyłka.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pamiętam, jak wyglądają całe trzewiki, a pomimo to mam długi. Gdybym dziś umarła, młodszy zostałby chyba pastuchem. A on, głowa domu, tymczasem poszedł na wojnę!... Nietylko nie pytał się, ale nawet nie radził matki. Może dlatego, że wygląda na prostą babę!... Sam zadysponował mojemi pieniędzmi, swoją przyszłością i losem tego oto smarkacza, który jednej klasy nie będzie miał zaco ukończyć... Cóż pan na to, panie Dobrzański?
— Nie pierwszy on i nie ostatni — szepnął nauczyciel.
— Dla mnie pierwszy i ostatni... — odparła matka podniesionym głosem. — Komu nóż wbijają w serce, ten nie pyta, czy innych spotkało to samo, ale woła, że boli!... Co mnie obchodzą inni?... Inni nie wyrastali pod mojem okiem, ja nie opłakiwałam ich, kiedy szli do szkół, nie myślałam, że po całych latach tęsknoty zobaczę ich choć na starość, ażeby się już nie rozłączać...
Oparła głowę na ręku.
— Myślałam, że wróci i tu osiądzie. Chciałam go ożenić, oddać cały dom, sama zamieszkać na górze. Oni przyjmowaliby gości, a ja w moim starym kaftanie, z kluczami, biegałabym za gospodarstwem. Chciałam go tylko widywać choć przy obiedzie, jeżeliby nie miał gości — oto wszystko... Czym kiedy narzekała, że tylko raz na miesiąc pisuje, a parę lat nie przyjeżdża?... A on tak mi zapłacił!...
Zasłoniła oczy, nie mogąc powstrzymać łez.
— On nawet nie wie, com ja przy nim wycierpiała — mówiła, szlochając. — Urodził się najpierwszy, a był taki duży, żem mało nie zmarła...