Strona:Omyłka.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gwałtem babinę wpakować na sanki i zjechać nadół. Ale Łukaszowa odepchnęła mnie niecierpliwie i rzekła:
— O, zawsze ci te zbytki w głowie! Ustatkowałbyś się choć dzisiaj...
— Albo co? — spytałem zdziwiony jej tonem.
— Dali znać, że jest wojna — odparła niańka.
— Wojna?... — powtórzyłem za nią — wojna?...
Zarzuciłem sanki na plecy i poszedłem do domu. Wyraz, dopiero co usłyszany, zawsze oznaczał dla mnie coś bardzo odległego i dawnego. Lecz w tej chwili nabrał jakiejś nowej treści, której zgoła nie pojmowałem.
Przechodząc około stodoły, zauważyłem, że parobcy nie młócą żyta, lecz rozmawiają o wojnie. Utkwiło mi nawet w pamięci zdanie Walka:
— Komu Pan Jezus miłosierny naznaczył śmierć, umrze i tak, a komu — życie, temu i wojna nie da rady.
W kuchni kucharka, wzdychając, tłumaczyła dziewkom, że dla niej wojna nie nowina, bo już od kilku lat widuje na niebie krwiste słupy i ogniste rózgi.

— Znam ja się na tem! — mówiła gospodyni. — Służyłam za dziewkę u gumiennego, u Macieja, co to w dwunastym roku chodził z Francuzem[1]. Ten ci się nam naopowiadał, niby Maciej... Mówię wam, nieraz stało drugiego wojska jak lasu, a przyszedł

  1. W dwunastym roku chodził z Francuzem — w 1812 roku wojna Napoleona z Rosją, pochód na Moskwę wielkiej armji francuskiej, z udziałem wojsk polskich Księstwa Warszawskiego.