Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

MRÓZ



Idzie mróz biały... w jego suchym chrzęście
Wszystko się ścina w djamentowy lód.
Pod połą płaszcza niosę moje szczęście
To samo dzisiaj, jakie było wprzód.

Idzie mróz biały i wyciąga dłonie
Po moje szczęście, tak ostre jak nóż,
Lecz się nie boję i nie lękam się o nie,
Bo gorsze chwile przeżyliśmy już.

Na górskich ścieżkach nad przepaścią ciemną,
Na morzu, burzą wzruszonem do dna,
W każdej godzinie życia było ze mną
I nie przemija i wciąż przy mnie trwa.
 
Przeżyło ze mną bolesne rozstania,
Męki tęsknoty po wytrwania kres,
Gdy rozpacz wyje pod oknem mieszkania
Jak w księżycową noc bezdomny pies.
 
Idzie mróz biały... lecz ja się nie trwożę,
W to jedno wierzę i to jedno wiem,
Że moje szczęście zamarznąć nie może,
Bo je ogrzewam żywem sercem swem.