Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   71   —

tak ponuro, jakby nie modły wiernych Panu słał w niebo, a tam wdali na wysokiem wzniesieniu olbrzymie roztacza cielsko stary zamek i panuje nad temi ulicami, jakby się lękał, by mu kto ich nie sprofanował swojem nieczystem tchnieniem. Nigdzie wozu, nigdzie doróżki, obdarte dzieci gromadami snują się tylko po bruku, gdzieniegdzie tylko prześlizguje się koło muru Szkot w historycznym kostiumie w spódnicy, wszędzie sakramentalna cisza, nieprzerywana gwarem, bez którego nie ma wielkich ulic miast nowych. Nawet policeman, ten sławny angielski stróż porządku, opięty w mundur i wzrostem swym, olbrzymich bardów starej Szkocyi przypominający, tę ulicę pozostawia w spokoju, i przekonany, że tu wszystko iść musi dobrze, zrzadka tylko zagląda do tych starych murów.
Stałem tak, raz na tej Canongate czy na High-street, i wpatrywałem się z zajęciem w jej spokojne obrazy. Przedemną roiło się od gromadek ludu, który w milczeniu ciągnął na przedmieścia, by tam poszukać pracy, — smętny, kobiecy śpiew dolatywał mnie cicho z okna ósmego czy dziewiątego piętra jednego z domów. Stoję i pytam sam siebie, czy zawsze tu było tak spokojnie, marzę o tem, co się tu dziać musiało przed wiekami, gdy nowe miasto nie było jeszcze znanem, gdy całe życie stolicy niezależnego