Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

Tak jest, nie było bo natur sprzeczniejszych w świecie, upodobań odmienniejszych, różniejszych zapatrywań i myśli. A przecież dwoje tych ludzi spotykało się oko w oko niejednokrotnie, a przecież w swoim czasie dzielić się oni musieli rządami swego kraju, ta niosąc na swych barkach fizyczne ich brzemię, ten sprawując je moralnie.
Kiedy lekka i płocha wdowa po Delfinie Francyi, uszedłszy przed pościgami Elżbiety, wchodziła pod dach Holy-rood, była młodą, rwącą się do gorączkowego życia i chciwą przyjemności i zabaw, podczas gdy Knox był już wystygłym niemal starcem. Ona chciała pić z kielicha życia czar rozkoszy, on wyssał już z niego całą gorycz, jej oczy śmiały się do świata i ludzi, jego zamarły i zagasły od ciągłego wczytywania się w święte księgi. To też gdy podwoje pałacu zagrzmiały wkrótce wesołą muzyką, gdy do uszu jego doszły echa skocznych pląsów, nic dziwnego, że obruszył się na to, a pałając już i tak niechęcią do wyznania Maryi, uderzył w nią gromem przekleństwa i potępienia. Było to w tym samym miesiącu Sierpniu, w którym Marya wylądowała na brzegach Szkocyi. Jednej niedzieli Knox zjawił się na kazalnicy kościoła St. Giles, i nie obwijając rzeczy w bawełnę, palcem ukazał na młodą mieszkankę Holy-rood,