Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   287   —

wysiadam, nic już nie przedstawia nadzwyczajnego, i pozwalam bez smutku oddalić się parowcowi, wraz z tymi kilkoma pasażerami, którzy wiedzeni czy to ciekawością czy interesem, sprzeniewierzyli się reszcie naszego towarzystwa.
Ale mimo to, jest nas tu dużo, bardzo dużo, zaiste więcej niż potrzeba. Spostrzegam to, w chwili, gdy mamy wsiadać do omnibusów, by drogą lądową udać się na brzeg Loch-Katrine’u. Omnibusów tych widzę zaledwie kilka, a przyjezdnych bez mała cała setka. Co więc robić, aby nie pozostać na bruku? Nie długo myślę nad rozwiązaniem tego pytania, i robię to, co wszyscy. Oto z pośpiechem rzucam się na jeden z wehikułów, i nie zważając wcale na to, że jakaś tłusta jejmość wtłacza się powoli na kozieł, z drugiej strony zdobywam sobie pośpiesznie na nim pozycyę i z miną tryumfującą obejmuję ję (pozycję, ale nie jejmość) w moje posiadanie. Szczęściem i moja korpulentna współzawodniczka, znajduje miejsce na koźle, zamiast więc groźnie spoglądać, sapie zmęczona wesoło, i całem zachowaniem się swojem, zdaje się mi mówić, że nie zalicza się do moich wrogów. Bogu więc niechaj będzie za to chwała.
Omnibusy kursujące po drodze, łączącej dwa jeziora, należą do najoryginalniejszych, jakie widziałem. Są to olbrzymie odkryte arki na dwadzieścia cztery osób każda. Aby się na te