sobą samym. Ach, czyż jest człowiek nieszczęśliwszy na całej ziemi?
Od pierwszego dnia objęcia urzędowania ksiądz Juliusz zmienił wszystko, przewrócił do góry nogami wszystkie zwyczaje, przeraził ludzi i zwierzęta. Ilekroć biskup pozwolił sobie na najlżejszą uwagę, musiał tego natychmiast żałować. Lodowate spojrzenie sekretarza, usta jego gotowe ciągle do szyderstwa i krzyku, przerażały go, dał się teraz wieść na pasku jednemu człowiekowi z równą powolnością, z jaką pozwalał sobą do niedawna rządzić wszystkim i w gruncie rzeczy był zdania, że sytuacya właściwie poprawiła się, gdyż teraz nie bał się nikogo prócz swego tyrana i ufał, iż tenże będzie chronił go, chroniąc siebie samego. Powtóre miał nadzieję, że postrach rozsiewany przez księdza Juliusza dokoła wyjdzie mu na dobre. Zresztą wolałby w końcu stawić czoło dyecezyi, Kościołowi, samemu nawet Bogu, niż narazić się na niezadowolenie swego sekretarza. Mówił doń jak przemawia małe dziecko, bojące się rózgi za jakąś przewinę, zwracał nań spojrzenia rozbrajające, błagalne, które mówiły: »Nie mogę ci zabronić robić tego wszystkiego co mnie napełnia rozpaczą, czyń jak uważasz, ale przynajmniej oszczędzaj mnie, broń mnie, bądź za nas obu silny i mądry«. Co ranka oddawał swemu sekretarzowi nieotwarte dzienniki... jak sobie tenże życzył, a co wieczoru podpisywał
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/81
Wygląd
Ta strona została przepisana.