Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To raczej szczęśliwe — odpowiedział proboszcz — inaczej czyżby zgodził się... Ale nareszcie stało się... Ludzie nie potrzebują zaraz wiedzieć wszystkiego.
Przez cały ten dzień rodzice ciągle wychodzili i wracali, pospiesznie, trwożnie, zamęt i zdenerwowanie u wszystkich wzrastały z każdą niemal chwilą. Kapitan zacieśnił przestrzeń nadzorowaną i nie spuszczał oczu z drzwi, któremi wylecieć miała jedna, biedna dusza i... zniknąć.
Ale agonia wlokła się jeszcze przez dwa dni, dwa straszne dni, które mi się wiekami wydały. Nie wiem doprawdy jak się stało, żem nie oszalał. Żyłem w ustawicznym strachu i myśli mi się ćmiły ogarnięte dziwnym zawrotem, zmysły moje wstrząsane za często i zbyt gwałtownie nie reflektowały należycie odbieranych wrażeń i rzeczy najzwyczajniejsze przybierały kształty groźne, nienormalne, pozaziemskie. Zdawało mi się, że ojciec i matka, przechodzący kurytarzem, podobni do nieistniejących zjaw widm, płyną w powietrzu jak cienie, udzieliło mi się trochę szaleństwa stryja. Proboszcz, zjawiający się teraz dosyć często, wydał mi się cudownym, fantastycznym snem umysłu palonego gorączką. Podobnie jak stryjowi, zdawało mi się, że fruwa, bijąc powietrze olbrzymiemi czarnemi skrzydłami, niby jakiś wielki, po nury, krwiożerczy ptak. Chociaż przez ostatnie