Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wskazując na stojące na stole cyboryum i oleje w srebrnych ampułkach dodał:
— I na cóż to?... Nie mąćmy jej spokoju... Módlcie się za nią wszyscy, którzyście ją kochali.
Klęknął u łóżka i smutnym głosem, jakby nucił hymn śmierci, mówił:
— Biedne dziecko. Jednego dnia zjawiłaś się... by odejść w dzień inny. Życie ci poznać dało pierwszy zaledwo swój uśmiech... przyszła godzina strasznego cierpienia i zasypiasz! Idź w krainę światłości i ciszy mała duszyczko, siostro wonnej duszy kwiatów, siostro rozśpiewanej duszy ptaków... Jutro w ogrodzie oddychał będę twą wonią, wdychając woń kwiatów i słuchał twego śpiewu, brzmiącego z gałęzi drzew... będziesz osłodą mego serca i zachwytem mych myśli...
Podniósł się, złożył pocałunek na czole zmarłej i ponownie wyciągając rękę ponad głowami osłupiałych słuchaczy, rzekł:
Dontinus vobiscum!
Ale kościelny nie odpowiedział. Zgłupiały, przerażony, nie pojmował zgoła nic z tego, co się stało. I nietylko nie pojmował, nie wiedział już, czy żyje, czy ten dom, te kobiety, to cyboryum na stole, ta zmarła, czy wszystko to dokoła nie było snem raczej niż rzeczywistością. Zmieszany, pobladły, nie poszedł za księdzem, który zmierzał ku drzwiom, pozostał na środku izby w tłumie