Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzisz... — rzekł do mnie — palę te wszystkie świństwa.
Położył rękę na piersi i dodał z głęboką odrazą:
— Ale nadewszystko trzebaby zniszczyć tę oto straszną i wstrętną książkę... książkę mojego serca!...
Patrzyłem na dym wznoszący się w powietrze niebieskawą, krętą smugą, rozpływający się w górze i na drobne strzępki papieru spalonego, unoszące się w powietrzu, jak zwiędłe, jesienne, wiatrem porwane liście.