Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

młodość. Natura nie pociąga dziecka, ani młodzieńca. By pojąć całe jej niezmierne piękno, patrzyć na nią trzeba oczyma człowieka starszego, którego serce kochało już i cierpiało.
Stryj Juliusz powtórzył:
— Bardzo tu pięknie... tak, tak... Tam w dali, te domy i wieże, to Brolles, nieprawdaż?...
— Rozumie się — odparł ojciec uszczęśliwiony, że brat się udobruchał. — Tak, nie zapomniałeś widzę... a tam, pod tym małym laskiem... ha?
— To dom ojca Flamanda... Czy też żyje jeszcze starowina?
— Żyje, żyje... wyobraź sobie... nieborak oślepł... Ha, trudno! nie zapominajmy, że ma już przeszło ośmdziesiąt lat... Tylko szkoda, że nie będziesz już mógł z nim łowić pstrągów...
Stryj nagle począł kaszleć, a ojciec zaniepokoił się.
— Powinienbyś się przesiąść!... Boję się, byś się nie zaziębił... Od tego otwartego okna ciągnie silnie...
— Nie, nie, daj mi spokój... Dobrze mi tu zupełnie...
Teraz dopiero mogłem z całą swobodą przyjrzyć się stryjowi, który pogrążył się w marzenia. W pamięci mojej, gdzie pozostało po nim jeno tyle, co po zatartym pastelu, poczęły się na nowo utrwalać rysy jego twarzy. Przypominałem sobie teraz, żem go znał dawniej, odnajdywałem wszyst-