Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bladła, od niezwykle długiego mówienia zapatrzyła się gdzieś w próżnię, a ja, w tej pogrążonej do połowy w mroku, pustej niemal sali, o nagich ścianach, w których tkwiły czarne ślepia okien, uczułem się samotny, opuszczony i nad wyraz smutny. Z sufitu, ze ścian, nawet z oczu rodziców wiał ziąb jakiś, spadał na mnie, owijał mnie, jak płaszcz lodowy, przenikał mrozem, od którego ściskało się serce. Wstrzymywałem łzy. Mimowoli porównywałem klasztorne wnętrze naszego domu, z mieszkaniem Servierów, przyjaciół rodziców, do których co środy chodziliśmy na obiad proszony. O jakże miłą i słodką była atmosfera tego domu, jakie dywany miękkie, pieszczotliwe, jakie tapety wesołe na ścianach, portrety rodzinne, w owalnych ramach, pamiątki lat minionych troskliwie przechowywane, wszystkie te piękne drobnostki rozsiane wszędy, a każda jak uśmiech, a każda napełniająca serce radością, świadcząca o zamiłowaniach właścicieli. Czemuż matka moja nie była podobną do pani Serviere, czemu brakło jej tej wesołości, czemu nie była tak serdeczną, nie nosiła tak pięknych sukien z koronkami i kwiatami u gorsu, czemu nie pachniały jej włosy, jak piękne, jasne, w wielki węzeł zwinięte włosy pani Serviere. Śliczna była, wszystko w niej tak mnie brało za serce, że lubiłem siadać na krzesłach, na których siadywała, całować wszystko i oddychać wonią wszystkiego z czem ciało jej weszło w ze-