być świetne i bujne. Wolno mu było teraz marzyć o czemś więcej, jak wiekuistej poniewierce na marnem stanowisku podrzędnego księdza. Wiedział, że posiada dar wymowy, i że kazania jego podobają się, gdyż przemawiają bardziej do uczucia, jak do rozumu. Wiedział także, że mimo brzydoty fizycznej, o której łatwo zapomniano wobec żywego powabu jego rozmów i zalet umysłowych, będzie mu łatwo o stosunki w świecie i że nawet kobiety zechcą dopomagać w ziszczeniu planów. O tem wszystkiem wiedział bardzo dobrze i miał nieraz dowody tego w dniach, w których kazania przynosiły mu w plonie niedwuznaczne objawy sympatyi. Zmieniło to nadewszystko podrzędne stanowisko paryasa jakie zajmował niedawno na inne, którego mu zazdroszczono, na pozycyę modnego kaznodziei. Ale bał się swego temperamentu. Czuł, że gdzieś w głębi wre lawa straszliwa i ciągle trwożył się, że lada chwila wybuchnąć może. Zło pociągało go ku sobie z taką mocą, że często w tej samej minucie, w której rozumował z najwyższą przytomnością umysłu i jasno uprzytomniał sobie szaleństwa i niekonsekwencye swej przeszłości, czuł, że wzbiera w nim ochota poddać się im na nowo. Siła go ciągnęła niepokonana, doznawał zawrotu głowy, jakby spadał w przepaść i wiedział, że przyjdzie dzień, w którym odrazu zesunie się w nią... bez powodu... tak sobie...
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/168
Wygląd
Ta strona została przepisana.