Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na zdradę wodza, który w dniu walki opuszcza żołnierzy i pozwala im ginąć bez ratunku. Mówią też, że podobne postępowanie musi mieć tajemne przyczyny... mówią...
— Mówią... mówią... androny mówią! — krzyknął biskup. Pobladł, oczy mu się szeroko rozwarły, wstał z fotelu, odwrócił się od księdza Juliusza i począł, nerwowo przechadzać się po gabinecie.
Ale zaraz zapanował nad sobą, nie chciał okazywać się porywczym. Nie chciał skończyć na tym wykrzyku i tym geście gwałtownym, który łatwo mógł wzbudzić w sekretarzu straszny wybuch gniewu, czego ile sił zawsze unikał staruszek. Uspokoił się więc szybko, zbliżył się do księdza Juliusza i rzekł:
— Mój drogi uspokój się... namyśl... widzisz, mówisz mi o cesarzu, a cóż cesarz ma wspólnego z listem pasterskim na Wielki Post? Wszystko zło gnębiące nas jest jego dziełem! Cała bezbożność, zgnilizna, od której konamy to jego dzieło! Pod fałszywym pozorem sprzyjania Kościołowi, otoczywszy nas protekcyą, która jest obelgą, stał się wielkim sprawcą rozkładu...
— Tere fere!... Cóż ty o tem wiesz?
— Wiem! — wykrzyknął ksiądz Juliusz głosem ostrym, podniesionym, nie dopuszczającym repliki.
Zrospaczony biskup osunął się we fotel. Zużył całą energię do jakiej był zdolny na opór, teraz