Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wania w aktach publicznych, więcej charakteru... ognia... Ot czego oczekują wszyscy!
I dając się unieść własnym słowom jak aktor wpadający w zasadzkę własnej mistyfikacyi, ciągnął dalej z zapałem, któremu podniecenie i ważność samego realnego tematu nadawały pewien akcent szczerości:
— Chcianoby, by przeciw ateistycznej filozofii, która święci tryumfy, przelewa się za brzegi i rozpiera po urzędowych katedrach otwarcie popierana i płacona przez rządy, by przeciw zaciekłym, coraz to częstszym atakom na Kościół podniósł się głos zarazem mściwy i pociechę niosący... okrzyk buntu i nadziei z chrześcijańskiej piersi... Złe nastały czasy Eminencyo! Wiązanie gmachu społecznego trzeszczy i pęka, religia podupada, wszystko rozkłada się i gnije... Na tronie... na samym tronie widzimy jawną, bezczelną orgię! A w dole zgłodniałe zwierzę ludzkie wyje krwi łaknąc! Gdzie spojrzyć zamęt, szał i panika strasznego popłochu!... Dorasta zła i wstrętna generacya i jeśli nad nią władzy się nie uzyska, ludzie ci pójdą zrywać wizerunki Chrystusa z krzyżów przydrożnych i zamienią w banki lub miejsca grzechu kościoły nasze ogołociwszy je wpierw ze znaków Odkupienia... Ty ojcze masz powierzony rząd dusz!... Dusze te łakną utwierdzenia w wierze, zachęty w walce, ochrony przed grożącem niebezpieczeństwem!... Zaprawdę źle jest pozostawić