Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzdychać i łamać ręce w zupełnej pogrążony rozpaczy.
Jednego ranka zjawił się w gabinecie biskupa ksiądz Juliusz. W sam raz spokojny był i w wyśmienitym humorze. Zaraz też spytał:
— Czy Wasza Eminencya pamięta o liście pasterskim? Właśnie nadchodzi Post!
— Naturalnie mój drogi myślę o nim, myślę! — odparł starzec a przerażenie odmalowało się w jego oczach.
— Ach, cóż za straszna rzecz!
— Czemuż straszna? — spytał ksiądz Juliusz.
— Mój drogi, widzisz... odpowiedzialność... zresztą trzeba... jakoś tak... Stanowisko moje... stoję przecież na straży pokoju, zgody, wyrozumiałości... Ach tyle ostrożności trzeba, tyle rozwagi, by nie urazić kogoś... wszystko to tak drażliwe...
Ksiądz Juliusz zainteresował się żywo kłopotem biskupa...
— Naturalnie bardzo drażliwe... Możebyśmy o tem pomówili razem...
— Z największą przyjemnością... — bełkotał biskup nie mogąc ukryć wielkiego niepokoju — ale tyś mój drogi... tyś jest niewymownie gorliwy... porywczy... Ha trudno, młodzież ma inne poglądy niż starcy... posuwają się za daleko... to jest... tak... a tutaj trzeba...
Chwiał głową z wielkiem zakłopotaniem, czoło mu się poorało zmarszczkami, a z zaciśniętych mocno warg wypadały od czasu do czasu poje-